Potrawką i nożem
Wybiegła wzburzona na taras. Tak niewiele brakowało, by mu uległa, by przytuliła się do jego nienawistnego ciała. Słusznie nazywano go Gadzim Językiem - potrafił sączyć jad i zaciemniać umysły słuchaczy, jak nikt inny. Najlepszym dowodem król, którego Grima omotał całkowicie. A jak potrafił się wczuć w jej sytuację! Jak doskonale znał jej samotność, jej pragnienie wyrwania się na swobodę, zaznania miłości. Tak ją poraził przenikliwością, że niemal wtuliła policzek w jego dłoń, ale w porę się opamiętała i rzuciła mu w twarz to, co o nim myśli. Nie wiedziała tylko, jak długo będzie jeszcze w stanie znosić wstrętne zaloty królewskiego faworyta - teraz nie mógł jej już bronić ani kuzyn, ani brat.
Mocny wiatr rozwiewał włosy Eowiny i oczyszczał jej umysł ze złych myśli. Pobiegła wzrokiem ku górom, ku ośnieżonym szczytom, ale coś na równinie zwróciło jej uwagę. Jeźdźcy? Tak, trzej jeźdźcy na rohańskich koniach. Córa rohirrimskich królów znała z imienia większość wierzchowców z oddziału III marszałka Riddermarchii - to był Arod, Hasufel i.... tak, to przecież sam Cienistogrzywy, ale jeźdźców nie znała. Mearasa może dosiadać tylko czarodziej Gandalf, a więc to zapewne on, choć szaty ma białe. Ale dwaj pozostali? Nie, trzej, widziała to teraz wyraźnie - Arod niósł mężczyznę i grube dziecko. Zmierzali do Edoras, więc prędzej czy później dowie się, o co tu chodzi, szczególnie, że Gandalf na pewno zaraz podąży do króla. Sylwetki galopujących rosły w oczach.
W tej chwili flaga Rohanu, szarpnięta mocniejszym podmuchem wiatru, spłynęła za palisadę grodu, prosto pod kopyta Hasufela. Jeździec, wysoki wojownik w ciemnym, sfatygowanym ubraniu, spojrzał na flagę, lecz jej nie podniósł, nawet nie zwolnił, lecz wjechał za towarzyszami w bramę.
Odwołana do gospodarskich zajęć, Eowina wyrwała się z dworskiej kuchni na odgłosy walki dobiegające z Meduseld. Kiedy wpadła do wielkiej sali, zobaczyła, że Gandalf stanowczym krokiem podchodzi do Theodena z wyciągniętą laską, mówiąc coś gniewnie. Powodowana troską o wuja, rzuciła się ku niemu, lecz schwyciły ją czyjeś mocne ręce i osadziły w miejscu niczym spłoszonego źrebca. Księżniczka ze zdumieniem spojrzała na mężczyznę, który ośmielił się tak ją potraktować w jej własnym domu - i ujrzała tego wysokiego wojownika w znoszonym ubraniu, który dosiadał Hasufela. Co więcej, napotkała jego wzrok, którym nakazywał jej spokój. Usłuchała go natychmiast i nie wyrywała się, tym bardziej, że takich oczu... takich oczu jeszcze nie widziała: były cudownie niebieskie, wyraziste, wpatrzone w nią z uwagą, troską i wielką dobrocią; nie dostrzegała, że otaczają je splątane włosy, że mężczyzna ma kilkudniowy zarost, brudną koszulę i ubłocony długi płaszcz. Czuła za to otaczającą go jej ulubioną woń - mieszaninę zapachu konia, wiatru i znoszonej skóry. Pomyślała, że przyjemnie byłoby się do niego przytulić, ale oczywiście tego nie zrobiła - mimo że człowiek ten budził w niej dziwne zaufanie, to przecież obcy, a ona jest księżniczką Rohanu!
Tymczasem sytuacja w sali zmieniła się całkowicie: Gandalf nikomu już nie groził laską, król stał przed tronem o własnych siłach i - czy to możliwe? - młodniał w oczach, a Grima czołgał się w kierunku wyjścia. Fascynujący przybysz puścił już Eowinę i wraz z pozostałymi szedł na taras, by wygnać Gadziego Języka z Edoras i złożyć królowi należny mu hołd. Eowina widziała przez łzy, jak bez wahania ukląkł przed Theodenem, po czym wstał i wzniósł okrzyk na jego cześć, podjęty przez Rohirrimów zgromadzonych już przed Złotym Dworem. Dziwny człowiek: skromny i władczy zarazem, groźny i łagodny, a nawet miłosierny - nie pozwolił Theodenowi zabić Grimy. Księżniczka poczuła, że serce zaczyna jej żywiej bić i że przybysz wcale nie jest jej obojętny. Tylko czy on zechce się nią zainteresować? W głowie Eowiny zaczął kiełkować pewien pomysł...
Jaka piękna, pomyślał Aragorn, chwytając przestraszoną dziewczynę, która wpadła do hali z okrzykiem „wuju!”. Po nim poznał, że to Eowina, siostra Eomera. Spojrzał jej w oczy, nakazując spokój, i księżniczka jakby stopniała mu w rękach. Zobaczył, że nie będzie próbowała przeszkodzić Gandalfowi, i cała uwagę skupił na działaniach czarodzieja.
Zanim nareszcie usiadł z Gimlim i Legolasem do stołu, wykąpany w królewskiej łaźni, przebrany w czystą koszulę i głodny jak wilk, zrobiło się ciemno. Gimli jadł ze smakiem, pobekując rozgłośnie, ale Aragorn nie miał już sił wciąż go upominać. Teraz palił fajkę i usiłował przekonać króla do zbrojnego wystąpienia przeciwko Sarumanowi. Theoden najwyraźniej zapomniał o swoim niedawnym niedołęstwie, bo ofuknął Aragorna i zarządził ewakuację do Helmowego Jaru. Mimo że reprymenda nie była przyjemna, Strażnik przyjął ją z pokorą; wciąż nie potrafił - a może nie chciał? - obudzić w sobie królewskiego majestatu, a poza tym znajdował się na terenie innego, prawowitego króla. To ćwiczenie było jednak niczym w porównaniu z katuszami, jakie musiał znosić przy posiłku, i to z uśmiechem. Otóż Eowina postanowiła ugościć wojownika, którego każdy ruch śledziła ukradkiem, i osobiście przyrządziła dla niego potrawkę. Zobaczywszy kawałki mięsa pływające w burej mazi z okami tłuszczu na powierzchni i wydzielającej zapach nienawidzonego od dzieciństwa pora - a może to był seler; Aragorn zawsze miał kłopoty z rozróżnianiem tych warzyw - pomyślał w panice, że to potrawka z trolla, ale w porę się opamiętał, podziękował księżniczce uśmiechem i spróbował pierwszą łyżkę. Uśmiech zastygł mu na ustach; siłą zmusił się do przełknięcia ostrej, przesolonej, gęstej brei i jednego kawałka mięsa twardego jak podeszew, którego żadną miarą nie potrafił pogryźć. Zarumieniona dziewczyna patrzyła na niego wyczekująco i w tej chwili Aragorn zaczął podejrzewać, że wpadł jej w oko. Nie przyszło mu to wcześniej do głowy, jako że nigdy nie zwracał uwagi na kobiece awanse, które od czasu do czasu jednak go spotykały - Arwena była jego jedyną, pierwszą i głęboką miłością. Nie miał ani głowy, ani serca do takich spraw szczególnie teraz, w obliczu szykującej się wojny i ostatecznego pogodzenia się z odejściem ukochanej. Grzeczność wymagała, by zachowywał się dwornie, ale ani jednym gestem czy spojrzeniem nie dał przecież Eowinie do zrozumienia, że jest nią zainteresowany! No tak, ale ona mogła być zainteresowana nim... Skąd mogła wiedzieć, że mógłby być jej dziadkiem? Z drugiej strony, jeżeli wszystko ułoży się pomyślnie, to będzie musiał pomyśleć o kontynuowaniu dynastii, a gdzie znajdzie pannę szlachetniejszego rodu i cenniejszy sojusz? W Rivendell, szepnęło mu coś w sercu i w oczach Aragorna pojawił się taki ból, że Eowina pobladła, myśląc, że gość złamał sobie ząb na jakiejś przeoczonej kości. Gość jednak natychmiast się zreflektował, uśmiechnął sztywno i zagadał coś do elfa, jednocześnie jakby mimochodem odsuwając od siebie miseczkę z potrawką i sięgając po chleb i ser. Ponieważ inni też kończyli już jeść, Eowina wstała od stołu, by osobiście nalać wszystkim miodu.
- Nieczęsto dosiadam rohańskich wierzchowców, ale zawsze robię to z ogromną przyjemnością i szacunkiem dla tych szlachetnych zwierząt - odezwał się Aragorn, pykając z fajki. Krasnolud mruknął coś pod nosem, elf tylko uśmiechnął się. - Jestem ogromnie wdzięczny Eomerowi, że użyczył nam Hasufela i Aroda.
- Nie ryzykował wiele, znając umiejętności elfów - rzekł bez szczególnego entuzjazmu Theoden.
Legolas skłonił głowę i rozmowa zeszła na różnice w szkoleniu koni i jeźdźców w Rohanie i Mrocznej Puszczy. Aragorn rozkoszował się chwilą spokoju, wiedząc, że za chwilę trzeba będzie porozmawiać o poważniejszych sprawach. Gandalf gdzieś zniknął, Eowina trzymała się milcząco na uboczu. Hama zaproponował gościom, że pokaże im królewskie stajnie, na co król przyzwolił skinieniem głowy.
Poszli we trójkę: Hama, Legolas i Obieżyświat. Elf chciał odetchnąć czystym powietrzem, a Strażnik nie chciał narzucać swojej obecności Eowinie, na pewno przejętej epizodem z potrawką. To, że nie wyszła z sali, świadczyło o jej dumie, ale Aragorn nie chciał poddawać jej dalszym próbom.
Stajnie okazały się przepiękne: przestronne, czyste, z płaskorzeźbami pokrywającymi każdą wolną powierzchnię drewnianych słupów, belek i desek. Wchodzących przywitały zaciekawione końskie łby wychylające się z boksów. Z jednego z nich dobiegło gniewne parsknięcie, a kiedy podeszli bliżej, zobaczyli nerwowego rosłego gniadosza, który tulił uszy, rzucał łbem i przewracał oczyma, wściekle młócąc ogonem. Słoma w boksie nie została zmieniona, sierść rumaka była zlepiona, bujna grzywa i ogon splątane.
- Co mu się stało? - zdziwił się elf.
- Stracił pana - wyjaśnił ze smutkiem Hama. - To Brego, koń Theodreda. Musiał wyczuć moment jego śmierci i od tej chwili nikomu nie pozwala do siebie podejść. Nie chce jeść ani pić, zrobił się niebezpieczny i nie bardzo wiemy, co robić. Królewski koniuszy chciałby wypuścić go na step, ale nie możemy teraz tego zrobić, bo orkowie trafili go strzałą w szyję i rana się jątrzy, a nie ma jej jak opatrzyć... nie podchodź, panie, jeśli ci życie miłe! - zawołał, widząc, że Aragorn zbliża się do boksu.
Strażnik nie zareagował, uważnie przyglądając się koniowi, w którego jakby wstąpił demon. Wspiął się, uderzając przednimi kopytami w bramkę boksu, ale Aragorn wyciągnął powoli rękę i powiedział po sindarsku:
- Witaj, bracie, pozwól mi uśmierzyć twój ból.
Legolas uśmiechnął się ze zrozumieniem, ale Hama zastygł z przerażeniem w oczach.
Koń opadł na przednie nogi, spojrzał na człowieka jakby ze zdziwieniem... i postawił uszy. Podrzucił kilka razy łbem, parsknął, ale już bez poprzedniej złości, i podszedł do bramki. Aragorn powoli zbliżył rękę do spoconej szyi Brego - dziwiąc się w duchu, że koń otrzymał takie królewskie imię - i delikatnie położył na niej dłoń. Rumak zadrżał pod dotykiem, ale nie cofnął się; Aragorn zbliżył się jeszcze bardziej i zaczął szeptać coś koniowi do ucha, po czym, nie zważając na brudną sierść i nie przerywając szeptu, zaczął wodzić dłońmi po końskiej szyi i boku. Chciał przyjrzeć się ranie, ale znajdowała się z drugiej strony. Zaczerpnął tchu, powoli otworzył bramkę i nie spuszczając oczu z końskich uszu, wszedł do boksu.
Brego zadreptał nerwowo, ale nie zaatakował. Strażnik przeszedł z przodu na drugą stronę i zobaczył paskudnie, choć płytko rozerwaną skórę. Na brzegach rany siedziało kilka much.
Legolas nadal się uśmiechał, stanąwszy nieco z boku z rękoma skrzyżowanymi na piersi, Hama natomiast stał nieruchomo z otwartymi ustami i niedowierzaniem w oczach. Kiedy Aragorn po chwili wyszedł z boksu, ledwie powstrzymał się od śmiechu na widok miny Rohańczyka.
- Nie wiem, gdzie trzymacie wodę, ale trzeba go napoić i dać trochę siana. Przedtem chciałbym dostać miskę z gorącą wodą i kawałek czystego płótna. Legolasie, mógłbyś przynieść ciemnozielony mieszek z mojej sakwy? Przemyję ranę, a potem nałożę zwykłą maść gojącą, którą tu zapewne mają. - Hama skinął niemo głową. - Do jutra powinien przyjść do siebie, a wtedy go wyczyszczę i spróbuję dosiąść. Na wszelki wypadek bądźcie jeszcze ostrożni.
- Tak, panie - wyjąkał Hama i poszedł poszukać jakiegoś stajennego.
- Zwierzętom też potrafisz pomóc - odezwał się elf. - Myślałem, że tylko my umiemy sobie radzić z końmi.
- Może i wolę siodło od derki, ale czegoś się jednak nauczyłem od moich braci. Przynieś mi te liście athelas, dobrze? Nie chciałbym go zostawiać samego. Mamy sobie do powiedzenia kilka rzeczy...
Zbudził się o świcie i jeszcze bez śniadania poszedł do stajni, by dogadać się z koniem bez świadków; nie chciał powodować zbiegowiska, a poza tym gdyby mu się nie powiodło...
Przeliczył się jednak; przed stajnią stało już kilkunastu podekscytowanych Rohańczyków. Kochali swoje konie bez wyjątku i przejmowali się losem wierzchowca lubianego dowódcy, a wieść o jego ugłaskaniu rozniosła się szybko i każdy chciał zobaczyć, jak to przybysz radzi sobie ze szlachetnym zwierzęciem, któremu nie potrafił pomóc żaden Rohirrim.
Aragorn westchnął w duchu, uśmiechnął się, przywitał uprzejmym słowem zgromadzonych i wszedł do stajni. Brego natychmiast go zauważył i powitał cichym rżeniem. Strażnik zdjął płaszcz, podwinął luźne rękawy, żeby mu nie przeszkadzały, i powoli otworzył bramkę, przemawiając do konia cicho po sindarsku. Brego cofnął się, ale stanął spokojnie, strzygąc tylko uszami. Aragorn poklepał go po szyi, pogłaskał po zadziwiająco miękkich chrapach i obejrzał ranę. Zaogniona poprzedniego dnia, teraz wyglądała znacznie lepiej. Strażnik delikatnie starł maść, spod której wyjrzała różowa blizna. Podziękował w duchu Elrondowi, który nauczył go wszystkiego o leczniczych właściwościach ziela athelas i królewskich rąk, po czym wziął ze stojaka szczotkę i zgrzebło i zaczął czyścić konia długimi, mocnymi pociągnięciami. Brego stał jak posąg, chwilami nastawiając nawet grzbiet pod pieszczotę włosia. Nie denerwował się też obecnością innych - widząc, że przybysz jeszcze żyje, ludzie zgromadzeni przed stajnią powoli weszli do środka i stanęli półkolem przed boksem Brego, szepcząc między sobą.
Aragorn skończył i nie odwracając się od lśniącego konia poprosił:
- Czy ktoś mógłby mi przynieść jego ogłowie?
Po chwili najmłodszy stajenny podał mu nad bramką pięknie plecioną uzdę; rumak wziął wędzidło do pyska bez protestu i posłusznie wyszedł z boksu, prowadzony przez Aragorna. Obserwatorzy zrobili im przejście, a inne konie odprowadziły spojrzeniami wilgotnych, ciemnych oczu.
Wychodząc na jasne światło dnia Brego wzdrygnął się, lecz uspokoił się pod dotykiem ręki Aragorna. Zatrzymali się przed stajnią. Wokół placyku stało już wielu Rohirrimów, Aragornowi mignął też szary kaftan Legolasa i jasna suknia Eowiny. Nie zwracał jednak uwagi na ludzi; skupił się na zadaniu, które go czekało. Przełożył delikatnie wodze przez głowę konia i cały czas przemawiając do niego po elficku - później na pytanie Legolasa odpowiedział, że recytował poemat o Naharze - oparł dłonie na końskim grzbiecie, podskoczył i znieruchomiał przewieszony na brzuchu w poprzek Brego. Ponieważ koń nadal stał bez ruchu, poklepał go po łopatce i jednym płynnym ruchem znalazł się w normalnej pozycji jeźdźca. Brego podrzucił łbem, ale bardziej z animuszu niż ze strachu czy złości, i delikatnie ściśnięty łydkami ruszył z miejsca. Rozległy się ciche oklaski, Aragorn nabrał lekko wodze i energicznym stępem pojechał do bramy grodu.
Porozumiał się z koniem Theodreda znakomicie. Wierzchowiec miał wspaniałe chody i był jak odmieniony. Po kilku nawrotach kłusa pod palisadą miasta chętnie zagalopował, a kiedy Aragorn oddał mu nieco wodze, ruszył cwałem. Szumiała trawa roztrącana kopytami, miękko dudniła ziemia, a jeździec zlał się jakby w jedno z koniem. Pochylił się nad szyją Brego tak, że jego ciemne włosy splątały się z czarną grzywą konia, a choć pęd wpychał mu powietrze do płuc, roześmiał się pełną piersią. Brego tylko przyśpieszył, lecz Strażnik powoli ściągnął wodze. Przeskoczyli jeszcze dla porządku długim susem przez wąski strumyk, a potem zatoczyli łuk, zwalniając do galopu, kłusa i stępa. Gdy Aragorn sam lekko zgrzany, lecz na zupełnie suchym koniu wjeżdżał do miasta, z palisady powitały go okrzyki i oklaski. Przed stajnią czekał na niego Theoden.
- Widzę, że Theodred ma godnego następcę. W podzięce za ugłaskanie Brego zechciej go przyjąć w darze i bądźcie sobie druhami w każdej potrzebie - zakończył król tradycyjną formułą używaną dla przypieczętowania trafnego dobrania się jeźdźca z koniem. - Dobrze się stało, bo jutro o świcie wyruszamy do Helmowego Jaru.
Aragorn zsunął się po końskim boku i przykładając pionowo ułożone palce do czoła, skłonił głowę przed królem, po czym wprowadził Brego do stajni, starannie go roztarł, wyczyścił kopyta, sprawdził nogi i poprosił stajennych, by za jakiś czas napoili go i nakarmili. Chłopcy wypełniali jego polecenia bez szemrania, z oczyma okrągłymi jak spodki. Na odchodnym Aragorn poklepał Brego po szyi, a podrostków po plecach. Uśmiechał się przy tym szeroko, a wtedy jego surowa twarz promieniała zaraźliwą wesołością.
Eowina była świadkiem jego sukcesu i jej serce jeszcze bardziej zaczęło się wyrywać ku małomównemu Strażnikowi. Bardzo by chciała, żeby do niej szeptał równie czule, jak do Brego. I to po elficku! Bo według Hamy, który nie rozumiał ani słowa z tego, co mówił Aragorn do konia, musiał to być język elfów.
Następne godziny Aragorn, Legolas i Gimli spędzili na snuciu się po Edoras; Rohirrimowie szykowali się do wymarszu i nie chcąc przeszkadzać, a nie bardzo mogąc pomóc, przybysze nie mieli nic do roboty poza spakowaniem swego niewielkiego ekwipunku. Gandalf odjechał przed południem na Cienistogrzywym, przykazawszy Aragornowi, by nie dopuścił do upadku Rogatego Grodu, ponieważ nie bardzo wierzył w wojenne umiejętności i zapał Theodena. Aragorn obiecał czarodziejowi, że mury wytrzymają - choćby miał zapełniać wyrwy własnym ciałem, dodał w duchu z determinacją.
W pewnej chwili przechodził przez salę, w której Eowina wraz ze służącymi wyjmowała potrzebne rzeczy ze skrzyń. Księżniczka nie zauważyła go, a właśnie ujęła ciężki miecz, którym zaczęła umiejętnie wywijać. Aragorn zdziwił się jej sprawnością i chcąc wynagrodzić dziewczynie swoją reakcję na trollową potrawkę, jak ją nazwał, zaszedł ją cicho od tyłu, bezszelestnie wyciągnął szeroki nóż otrzymany od Celeborna i w odpowiedniej chwili skrzyżował go z klingą miecza. Eowina zawirowała w miejscu, zręcznie odrzucając ostrze noża i trzymającą ją rękę, po czym z gorejącymi oczyma przystawiła miecz do gardła Strażnika. Zaskoczony gwałtownością reakcji Aragorn wyjąkał:
- Dobrze posługujesz się mieczem, księżniczko - i wprawnym ruchem schował nóż do pochwy.
Eowina opuściła broń.
- Kobiety Rohanu muszą umieć posługiwać się mieczem, bo inaczej łatwo mogą zginąć. Ale ja nie boję się śmierci - rzekła hardo.
Zamiast uśmiechnąć się i zbagatelizować sprawę, Aragorn spojrzał przenikliwie na dziewczynę i zapytał poważnie:
- A czego się boisz, księżniczko?
- Klatki. Klatki i uwięzienia, aż będzie za późno, by się z niej wyrwać i dokonać wielkich czynów. Boję się, że będę tkwiła w zamknięciu, aż nie stanie mi sił i chęci do czegokolwiek.
- Jesteś potomkinią królów, księżniczko, i tobie taki los nie grozi - rzekł Aragorn. To, co miało być żartobliwym spotkaniem, przerodziło się w poważną rozmowę, nie po myśli zapewne im obojgu. Eowina odwróciła się z pochyloną głową, a Strażnik wycofał się z komnaty z cichym słowem otuchy. Nie pomógł jej, oj, nie pomógł. Ciekawe, że z Arweną porozumiewał się niemal bez słów, jakby dzielili wszystkie swoje myśli, a z tą uroczą Rohirrimką nie może nawiązać kontaktu. Może to i lepiej?
Legolasa i Gimlego nigdzie nie było widać, więc Aragorn poszedł do stajni sprawdzić rząd Brego i zobaczyć, czy koniowi niczego nie brakuje.