fanfiki tolkienowskie
Spis treści


[Komentarzy - 2] Drukuj Rozdział albo Utwór

- Rozmiar czcionki +
Notatka autora:
Tak oto Opowie?? zosta?a spisana, chocia? nadal trwa, tak, jak trwa w nas ?ródziemie :)

Epilog


IV Era

W niewielkim pomieszczeniu, skąpo oświetlonym kilkoma świecami panowała cisza. Zakłócał ją jedynie chrobot piszącego pióra oraz dobiegający zza okna monotonny szum potoku. Przy stole, zawalonym stosami pergaminów, siedziała pogrążona w pisaniu młoda, ciemnowłosa kobieta.

Płomień stojącej najbliżej świecy skurczył się i zaczął drgać. Kobieta przerwała pisanie i wstała, aby wymienić świecę na nową. Zanim wróciła do stołu, przystanęła przy oknie i popatrzyła na szumiący potok, który wytrwale toczył swe wody do Anduiny. Zza grzbietu gór wyłonił się pomału sierp księżyca. Jego srebrzysta poświata, złagodzona przez delikatną mgłę, oświetliła niewielki wodospad oraz znajdujący się przy nim duży kamień, uformowany przez przyrodę tak, że stanowił wygodne miejsce do odpoczynku.

Przez dÅ‚uższÄ… chwilÄ™ zapatrzyÅ‚a siÄ™ w mglisty pejzaż wdychajÄ…c wilgotne, chÅ‚odne powietrze. UÅ›miechnęła siÄ™ i wróciÅ‚a do stoÅ‚u, zawalonego papierami. Kiedy ja to uporzÄ…dkujÄ™? – pomyÅ›laÅ‚a, pocierajÄ…c przecinajÄ…cÄ… czoÅ‚o cienkÄ… bliznÄ™. Od tamtej pamiÄ™tnej walki minęły już prawie dwa lata, a mimo to czuÅ‚a czasami dotkliwe swÄ™dzenie w miejscu, którego siÄ™gnÄ…Å‚ miecz napastnika.

Otrząsnęła się z nieprzyjemnego dreszczu na wracające co jakiś czas wspomnienie tamtego wieczoru. Za kilka dni czekała ją podróż do Minas Tirith i chciała zabrać przepisane i uporządkowane zapiski. Sporządzane były w pośpiechu, w skąpym świetle ogniska, z obawy, aby nie uronić żadnego szczegółu, drżącą ręką, chwilę wcześniej trzymającą jeszcze miecz. Popatrzyła krytycznym wzrokiem na własne, kanciaste i krzywe pismo i pogrążyła w dalszej pracy.

***


Minas Tirith

Pochmurny, deszczowy dzień pomału dobiegał końca i nad okolicą zapadał wczesny zmierzch. Brandor, który akurat pełnił straż przy Bramie, ziewnął i z ulgą pomyślał o zbliżającym się końcu służby. Marzył teraz jedynie o tym, aby ściągnąć z siebie ciężką kolczugę i przemoczoną przeszywanicę i zaszyć się w ciepłej izbie z kubkiem grzanego wina w dłoni. Wilgoć wciskała się wszędzie lodowatym zimnem i żadna, nawet najcieplejsza odzież nie była w stanie przed nią ochronić. Miasto się wyludniło, mieszkańcy pochowali się w domach. Opustoszały również drogi prowadzące do Minas Tirith. Nic dziwnego, pomyślał Brandor. Trzeba być wyjątkowo zdeterminowanym, aby w taką pogodę podróżować. Spojrzał przed siebie na błotnisty gościniec. O, właśnie takim, jak ten ktoś, dodał w myślach, widząc zbliżającą się z oddali sylwetkę jeźdźca. Gdy przybysz zbliżył się, Brandor wydał z siebie mimowolnie westchnienie graniczące z jękiem.

O nie, to znowu ona...

PojawiÅ‚a siÄ™ jakieÅ› trzy miesiÄ…ce temu na niewielkim dziedziÅ„cu sÅ‚użącym za plac do ćwiczeÅ„ walki mieczem. PrzyprowadziÅ‚ jÄ… Eldacil, który zajmowaÅ‚ siÄ™ szkoleniem jednostki, w której sÅ‚użyÅ‚ Brandor. SiwowÅ‚osy szermierz sÅ‚ynÄ…Å‚ z tego, że po treningach z nim ciężko byÅ‚o wyjść o wÅ‚asnych siÅ‚ach. A myÅ›my, gÅ‚upcy myÅ›leli, że mieliÅ›my ciężko – Brandor skrzywiÅ‚ siÄ™ na wspomnienie tamtego dnia, kiedy nie byÅ‚ już w stanie unieść miecza do góry, aby siÄ™ zasÅ‚onić przed szybkim uderzeniem wysokiej, szczupÅ‚ej dziewczyny. Kiedy ledwo, na miÄ™kkich z wysiÅ‚ku nogach, doszedÅ‚ do swojej komnaty, nie byÅ‚ w stanie nawet Å›ciÄ…gnąć z siebie kolczugi. HaÅ„ba, pomyÅ›laÅ‚. A ona... otarÅ‚a z czoÅ‚a pot i zwyczajnie poszÅ‚a sobie do stajni po wierzchowca, pożegnawszy siÄ™ uprzejmie z Eldacilem.

Od tamtej pory, zamiast spędzać wieczory w kantynie i przekrzykiwać się nad stołem zastawionym kuflami z piwem, ćwiczyli. Nie mieli innego wyjścia. A Eldacil tylko się uśmiechał z satysfakcją i tajemniczym wyrazem twarzy.

– Witaj Brandorze, widzÄ™, że na ciebie spadÅ‚ dziÅ› przykry obowiÄ…zek sÅ‚użby. – Jej gÅ‚os przerwaÅ‚ mu ponure rozmyÅ›lania. SpojrzaÅ‚ na niÄ…. Pomimo deszczu nie miaÅ‚a na gÅ‚owie kaptura pÅ‚aszcza, najwyraźniej nie przejmujÄ…c siÄ™ pogodÄ….
– Witaj... Co ciÄ™ sprowadza do Minas Tirith? – W jego pytaniu aż nadto wyraźna byÅ‚a niepewność, a w oczach niechęć.
– Tym razem nie treningi z wami. – Przybyszka uÅ›miechnęła siÄ™ lekko, jakby czytajÄ…c w jego myÅ›lach. – PrzyjechaÅ‚am, aby siÄ™ spotkać z tutejszym głównym bibliotekarzem.
– Bibliotekarzem??? – Brandor nie byÅ‚ w stanie ukryć zdziwienia.
– Tak. Mam do niego sprawÄ™. Bardzo ważnÄ…. Czy to takie niezwykÅ‚e?
– Nie, skÄ…dże... Wiele osób odwiedza bibliotekÄ™, sam również zaglÄ…dam tam od czasu do czasu. – Brandor zmieszaÅ‚ siÄ™, bo zrozumiaÅ‚, że tak naprawdÄ™ szuka nieudolnie sposobu na nawiÄ…zanie z niÄ… rozmowy. UÅ›wiadomiÅ‚ sobie, że nie wie o niej praktycznie nic, poza maÅ‚o mówiÄ…cymi pogÅ‚oskami, że współpracuje z badaczami historii i kronikarzami oraz że zdemaskowaÅ‚a jakiegoÅ› bogacza z Pelargiru, który wywoziÅ‚ do poÅ‚udniowych krajów zabytki archeologiczne. Eldacil milczaÅ‚ jak zaklÄ™ty, a ona sama nie mówiÅ‚a o sobie nic. Wszystko to, w połączeniu z poziomem jej umiejÄ™tnoÅ›ci szermierczych, stanowiÅ‚o jednÄ… wielkÄ… zagadkÄ™.
– To odwiedź jÄ… w najbliższym czasie. Możliwe, że bÄ™dzie trochÄ™ nowoÅ›ci do poczytania. – Z jej oczu zniknęły wesoÅ‚e iskierki. – Tymczasem bywaj zdrów, muszÄ™ jechać.
– BÄ™dÄ™ pamiÄ™tać. MiÅ‚ego pobytu w mieÅ›cie. – Brandor lekko siÄ™ skÅ‚oniÅ‚ i odetchnÄ…Å‚ z ulgÄ…. Jeszcze nie teraz, jak dobrze, pomyÅ›laÅ‚.

***


W przestronnej, głównej komnacie biblioteki panowaÅ‚a cisza. Mithiel rozejrzaÅ‚a siÄ™ po pustej sali w poszukiwaniu pozostawionych na stoÅ‚ach manuskryptów, aby je z powrotem umieÅ›cić na półkach we wÅ‚aÅ›ciwych miejscach. LubiÅ‚a atmosferÄ™ biblioteki – zapach pergaminów i inkaustu, ciepÅ‚e Å›wiatÅ‚o Å›wiec. I panujÄ…cy tutaj spokój, który sprawiaÅ‚ wrażenie, jakby czas pÅ‚ynÄ…Å‚ w tym miejscu wolniej niż wÅ›ród zgieÅ‚ku miasta. Ona również czuÅ‚a, że bÄ™dÄ…c głównym bibliotekarzem, wolniej siÄ™ starzeje i majÄ…c lat pięćdziesiÄ…t, ciÄ…gle jeszcze jest mÅ‚oda duchem. I ciÄ…gle z niesÅ‚abnÄ…cym zapaÅ‚em i pasjÄ… poznawaÅ‚a najbardziej fascynujÄ…ce opowieÅ›ci z caÅ‚ego Åšródziemia, a od kilku tygodni czekaÅ‚a z niecierpliwoÅ›ciÄ… na kolejnÄ….

Mithiel z niechęcią myślała o opuszczeniu biblioteki, nie znosiła bowiem panującej teraz pory roku, a już szczególnie deszczowych, zimnych dni. Głęboko podziwiała Eldacila, swojego męża, który bez względu na pogodową aurę, dzień w dzień ćwiczył z rekrutami. Od jakiegoś czasu pomagała mu w tym zaprzyjaźniona młoda wojowniczka. Uśmiechnęła się na wspomnienie ostatnich opowieści Eldacila o tym, jak to najbardziej dumni i robiący najwięcej hałasu wokół siebie rekruci, po kilku treningowych walkach z tą spokojną, małomówną kobietą przekonali się, że wcale nie są tacy wspaniali. Na twarzy Mithiel zagościł wyraz dumy. Tak, tym chłopakom potrzebna była lekcja pokory i nikt inny nie mógł im jej lepiej udzielić.

W tej chwili rozległo się pukanie do drzwi i do biblioteki wszedł strażnik.
– Pani Mithiel, ma pani goÅ›cia. – To rzekÅ‚szy ukÅ‚oniÅ‚ siÄ™ i wyszedÅ‚.
– Dobry wieczór, pani Mithiel. W koÅ„cu udaÅ‚o mi siÄ™ dotrzeć. – Bibliotekarka usÅ‚yszaÅ‚a znajomy gÅ‚os. Gdy ujrzaÅ‚a u wejÅ›cia wysokÄ…, szczupłą postać, jej twarz rozpromieniÅ‚ szeroki uÅ›miech.
– Witaj!!! - UÅ›cisnęła serdecznie przybyszkÄ™. – WÅ‚aÅ›nie o tobie przed chwilÄ… myÅ›laÅ‚am. MiaÅ‚am już iść do domu, ale przy takiej pogodzie z przyjemnoÅ›ciÄ… jeszcze zostanÄ™ dÅ‚użej. Tym bardziej, że Eldacil jest na jakiejÅ› naradzie dowódców. UsiÄ…dź, może napijesz siÄ™ wina?
– Z chÄ™ciÄ…, dziÄ™kujÄ™ bardzo. Już nawet mi ta zima zaczyna bokiem wychodzić. – MÅ‚oda kobieta Å›ciÄ…gnęła mokry pÅ‚aszcz i usiadÅ‚a przy stole, kÅ‚adÄ…c na nim pokaźnych rozmiarów, szczelnie zamkniÄ™tÄ… sakwÄ™.
– MyÅ›laÅ‚am, że już caÅ‚kiem przepadÅ‚aÅ› tam... za AnduinÄ… – Mithiel popatrzyÅ‚a bystro na goÅ›cia.
– Przepraszam – odparÅ‚a z poważnym wyrazem oczu. – Ale bardzo zależaÅ‚o mi, aby skoÅ„czyć coÅ›, nad czym pracowaÅ‚am przez ostatnie miesiÄ…ce. Również pomoc w szkoleniu rekrutów sporo czasu mi zajmuje.
– Nie przepraszaj, rozumiem ciÄ™. – Mithiel postawiÅ‚a na stole butelkÄ™ czerwonego wina i dwa cynowe kubki. – Eldacil zresztÄ… wiele mi opowiadaÅ‚. Szkoda, że nie widziaÅ‚am min tych nieszczÄ™snych rekrutów.
– Jeden z nich peÅ‚niÅ‚ straż przy Bramie, jak przyjechaÅ‚am. Nie wyglÄ…daÅ‚ na zachwyconego moim pojawieniem siÄ™. – W oczach kobiety pojawiÅ‚y siÄ™ wesoÅ‚e ogniki.
– Biedak, musiaÅ‚ siÄ™ naprawdÄ™ zestresować. – Mithiel mrugnęła porozumiewawczo, nalewajÄ…c do kubków wina, po czym usiadÅ‚a przy stole. – No, twoje zdrowie. I za ukoÅ„czone dzieÅ‚o. – UniosÅ‚a kubek.
– Czy ukoÅ„czone, tego nie jestem pewna. Ale zdrowiem nie pogardzÄ™ i z chÄ™ciÄ… również wzniosÄ™ toast. Niech paniÄ… zdrowie również nie opuszcza, pani Mithiel. I pana Eldacila również.
Mithiel popatrzyła na nią. Odwzajemniła spojrzenie, a jej oczy zdawały się wyrażać jednocześnie szczęście i smutek oraz radość i powagę. Przez chwilę panowała cisza.
– Powiedz... jak ci siÄ™ żyje? – Mithiel przerwaÅ‚a milczenie.
– Czasami dni uciekajÄ… szybko, innym razem wolniej, bywa, że jest naprawdÄ™ ciężko. Na brak zajęć nie narzekam, ale i na brak szczęścia również.
– CieszÄ™ siÄ™. Choć przyznam, że po zakoÅ„czeniu tej caÅ‚ej sprawy z kradzieżą zabytków, którÄ… tak piÄ™knie rozpracowaÅ‚aÅ›, zdziwiona byÅ‚am twojÄ… decyzjÄ… opuszczenia miasta. MiaÅ‚aÅ› tutaj wszystko. Nic, tylko zamieszkać. Eldacil mnie jednak uÅ›wiadomiÅ‚, że... – zawiesiÅ‚a na chwilÄ™ gÅ‚os, widzÄ…c pytajÄ…cy wzrok goÅ›cia – niektóre wydarzenia bynajmniej siÄ™ nie skoÅ„czyÅ‚y...?
– Zależy, jak rozumieć zakoÅ„czenie. Ale ma pani racjÄ™, pani Mithiel. Niektóre historie trwajÄ… i dziejÄ… siÄ™ nadal, choć kronikarze już dawno swymi piórami je zakoÅ„czyli i zamknÄ™li ksiÄ™gi w poczuciu dobrze speÅ‚nionego obowiÄ…zku. – RozsznurowaÅ‚a sakwÄ™, wyciÄ…gnęła z niej gruby plik gÄ™sto zapisanych pergaminów i podaÅ‚a je starszej kobiecie. – Mam nadziejÄ™, że wszystko jest czytelne.

Mithiel przebiegła wzrokiem zapisane stronice. W pewnym momencie znieruchomiała i spojrzała na gościa z wyrazem bezbrzeżnego zdumienia.

– SpisaÅ‚aÅ›... tÄ™ całą historiÄ™??? Jak to zrobiÅ‚aÅ›?
Wojowniczka spojrzała jej w oczy, nie odpowiadając od razu.
– Po prostu, pisaÅ‚am... – PotarÅ‚a swÄ™dzÄ…cÄ… bliznÄ™ na czole. – Wieczorem przy ognisku... w przerwie podczas wÄ™drówki skalistÄ… Å›cieżkÄ…... kiedy tylko byÅ‚ czas ku temu odpowiedni.
– Nie miaÅ‚aÅ› Å‚atwego zadania. – Mithiel pokiwaÅ‚a gÅ‚owÄ…. – Pozwolisz, że dam to kopistom do przepisania? BÄ™dÄ™ ciÄ™ również prosić wtedy o sprawdzenie kopii.
– OczywiÅ›cie, nie ma problemu. Ale oryginaÅ‚... niech zostanie w bibliotece. Jestem pewna, że zrozumie pani, dlaczego – dodaÅ‚a, widzÄ…c zdziwienie na twarzy Mithiel, po czym pomaÅ‚u wstaÅ‚a od stoÅ‚u. – Nic to, czas na mnie. Bardzo dziÄ™kujÄ™ za wino, jest wyborne.
– Mam jeszcze zapas, proszÄ™, weź ze sobÄ…. – Mithiel wstaÅ‚a i wyciÄ…gnęła z szafki butelkÄ™ z ciemnego, grubego szkÅ‚a.
– DziÄ™kujÄ™. Tradycji staÅ‚o siÄ™ zadość: nigdy nie wyszÅ‚am stÄ…d z pustymi rÄ™kami. – Przybyszka siÄ™ uÅ›miechnęła, a w jej oczach z powrotem zagoÅ›ciÅ‚y charakterystyczne ogniki radoÅ›ci. – Nie omieszkam zajrzeć tu nastÄ™pnym razem. Nie, nie ze wzglÄ™du na wino – dodaÅ‚a ze Å›miechem.
Mithiel również się roześmiała.
– A już chciaÅ‚am ci wypomnieć. No nic, nie zatrzymujÄ™ ciÄ™ już, spokojnej drogi życzÄ™. Chyba, że zmieniÅ‚abyÅ› zdanie. Zawsze jesteÅ› mile widzianym goÅ›ciem w naszym domu.
– RozważaÅ‚am, czy nie zostać do jutra, ale przestaÅ‚o w koÅ„cu padać, poza tym księżyc jest teraz w peÅ‚ni, wiÄ™c bÄ™dzie dość jasno. – MÅ‚oda kobieta zapięła pÅ‚aszcz i zarzuciÅ‚a na ramiÄ™ sakwÄ™.
– Rozumiem, że ci zależy na czasie. – Mithiel skinęła gÅ‚owÄ…. – Bardzo, bardzo dziÄ™kujÄ™ za historiÄ™, którÄ… ze sobÄ… przywiozÅ‚aÅ›.
– Ja też dziÄ™kujÄ™. I do zobaczenia za niedÅ‚ugi czas.
– Do zobaczenia. BÄ™dziemy czekać z niecierpliwoÅ›ciÄ…. Rekruci zapewne też. – Mithiel mrugnęła żartobliwie i uÅ›ciskaÅ‚a mocno goÅ›cia.

Gdy ciemnowłosa wojowniczka wyszła, Mithiel wróciła do stołu i wzięła w ręce pozostawiony przez nią stos gęsto zapisanych pergaminów. Były z jednej strony starannie zszyte grubą nicią, aby nie zginął żaden z arkuszy. Przekartkowała je, przyglądając się drobnemu charakterowi pisma autorki. Bez trudu dostrzegła, że w wielu miejscach przy pisaniu zadrżała jej ręka, w innych lekko pochyłe litery zdradzały zmęczenie dłoni trzymającej wcześniej miecz. Nie potrzebowała się wysilać, aby wyobrazić sobie te długie wieczory, w czasie których przenoszona była na papier jedna z wielu, zbyt wielu zapomnianych historii. Zważyła w rękach stos pergaminu, spojrzała na pierwszą stronę i... zamarła.

Widniał na niej tytuł opowieści, napisany jednakże zupełnie innym charakterem pisma.

Historia jednego człowieka


Litery były równe, duże i absolutnie doskonałe w swoim kształcie, z inicjałem wkomponowanym w delikatny, lecz surowy ornament, przedstawiający splecione ze sobą kolczaste łodygi nieznanej rośliny. Nigdy w swoim życiu, obcując na co dzień ze słowem pisanym, nie widziała tak pięknej kaligrafii. Tchnęła żywą, niemalże namacalną historią, która na jej oczach się splotła z teraźniejszością.
Przebiegła raz jeszcze wzrokiem tytuł. Stała tak jeszcze przez dobrą chwilę, w ciszy biblioteki, w miękkim świetle świec i czuła przepełniającą jej serce wdzięczność i wzruszenie. Spojrzała przez okno, wychodzące na wschód.
– DziÄ™kujÄ™... za ten dar – powiedziaÅ‚a cicho z uÅ›miechem na twarzy.


Koniec
Musisz zaloguj siÄ? (zarejestruj siÄ?) by skomentować.